
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Anderson Poul StraĹź Czasu Tom 1 StraĹźnicy Czasu
- Gerber Michael Barry Trotter. Tom 2 Barry Trotter I Niepotrzebna Kontynuacja
- Ĺw. Tomasz z Akwinu 14. Suma Teologiczna Tom XIV
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 5 Zemsta PrzeklÄtych
- Lingas Ĺoniewska Agnieszka Szukaj Mnie WsrĂłd Lawendy Gabriela TOM 3
- Carranza Maite Wojna Czarownic Tom 1 Klan Wilczycy
- Michael Moorcock Perlowa_Forteca_ _Sagi_o_Elryku_Tom_II
- Clancy Thomas Leo (Tom) 5 Zwiadowcy 3 Walka KoĹowa
- Herbert Frank Tom 5 Heretics of Dune
- Clancy Tom Zwiadowcy 5 Wielki wyĹcig
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szarlotka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oszustów ze yródła .
- Moje gratulacje, bursztynowa inteligencjo! - przywitał nas radośnie ojciec Leszek.
Uśmiechnąłem się blado:
- Nie ma czego gratulować. Zamiast Bursztynowej Komnaty zgniłe powietrze. Zresztą
Jacek opowie wszystko lepiej ode mnie. Ja muszę przemyśleć jeszcze parę spraw...
Przysunąłem sobie fotel do okna i popalając ukochaną fajeczkę starałem się rozgryzć
Baturę.
Czas mijał.
Wpadła Anka z wiadomością, że Batura chodził do lasu z Kurowlewem i
Sosnowskim. Wrócili w kiepskich nastrojach i szefowie yródła zaraz się zwinęli z hotelu.
Ale nie żegnali się z Jerzym serdecznie, o czym świadczą ostatnie słowa Sosnowskiego
skierowane do niego: Ty się pilnuj, boja tu wietrzę grubszy szwindel. A wtedy wiesz...
Eva Houten też wyjechała.
Nadszedł wieczór...
Co Batura wie o poczynaniach moich i Jacka w Kadynach, o Ance i Mikołaju? Chyba
nic, bo nie omieszkałby się pochwalić. Nie wie też chyba nic o tajemniczym jezdzcu albo nas
z nim nie kojarzy... O moim spotkaniu z Evą Houten nie wie... Zresztą to wszystko nieistotne.
Ważne jest - czułem to przez skórę - dlaczego zmienił mu się tak humor. Od rezygnacji po
wesołe pogwizdywanie i lekceważenie groznych przecież wspólników...
Zaraz, Pawełku, po kolei... Bunkier wykryliśmy razem. Gdyby Jerzy trafił na niego
wcześniej sam, nie odgrywałby tej całej komedii. Razem go odkopywaliśmy. Do środka
zeskoczyłem pierwszy. Co prawda Jerzy był tam zaraz za mną i nawet poddał pomysł
sprawdzenia ścian wykrywaczami. Ale szybko z tego sprawdzania zrezygnował, podczas gdy
ja omiotłem czujnikiem cały bunkier... Cały?
Poczułem gęsią skórkę:
- Cały oprócz narożnika, gdzie rozpierał się Jerzy! A ta jego prośba do Jacka, żeby
poświecił? I zaraz potem rezygnacja z dalszych badań? Tak, Jureczku, coś dostrzegłeś w tym
kącie bunkra!
- Jacek, wstawaj, lecimy!
- Dokąd, dlaczego? - poderwał się chłopak.
- Na wzgórze III! %7łeby nadrobić nasze gapiostwo!
Narzuciłem na siebie kurtkę, chwyciłem latarkę i już zbiegałem po schodach. Jacek
dudnił za mną, a za nim głos ojca Leszka:
- Tylko uważaj, zwariowana inteligencjo, żebym nie musiał znów cię odkopywać!
Srebrne pnie buków tylko migotały wokół nas, gdy pędziliśmy przez wzgórza. Już z
daleka w świetle latarki dostrzegłem podniesioną klapę włazu. Więc nie myliłem się! Jerzy
wrócił po coś do bunkra! Bzdura! Przecież Anka mówiła, że chodził z Kurowlowem i
Aysym do lasu. Po prostu pokazał im, że bunkier jest pusty i nic poza tym!
- A nie, tak łatwo nie dam się spławić! - warknąłem zeskakując w głąb bunkra. Jacek
spadł mi na głowę, ale nie czas było go ochrzaniać. Skierowałem światło latarki w narożnik,
gdzie podczas naszej dzisiejszej penetracji stał Jerzy.
- Patrz, Jacek...
- Aleśmy fujary! - podsumował nas mój nieoceniony współpracownik.
Odłupany prostokąt cementu, długi na kilkanaście centymetrów, a na kilka szeroki,
leżał na podłodze. W ścianie czerniała szczelina, ot taka, by wsunąć w nią dłoń. Nie musiałem
sprawdzać, by wiedzieć, że jest pusta. Po pozbyciu się wspólników Jerzy wrócił raz jeszcze
do bunkra i wydobył ze skrytki jakąś wiadomość, może kolejną mapę?
Ale jak trafił na tą skrytkę? Przyłożyłem odłupany cement do ściany. Niewiele, ale
różnił się barwą od niej. Owszem, można by nie zwrócić nań uwagi, ale jeśli w szczelinie
ukryte było coś w metalowym futerale, na który zareagował wykrywacz Jerzego? Tak, to by
pasowało: najpierw słaby sygnał wykrywacza, potem prośba o poświecenie i już tylko trzeba
było pozbyć się nas z bunkra, spławić wspólników... I Batura górą!
- O nie! - zawołałem aż zadudniło echo w bunkrze. - Jacek, wyłazimy i to szybko!
Podciągnąłem się na włazie i pomogłem wygramolić się Jackowi, który nie krył swego
złego humoru.
- A teraz dokąd pędzimy?
- Do Rosynanta, a nim do Kadyny Palace Hotel ! Może Batura jeszcze nie wyjechał!
- I myśli pan, że tak po dobremu odda to, co tu wygrzebał?
- Nigdy nie wiadomo, jakimi drogami chadza dusza ludzka! - zaśmiałem się, choć po
prawdzie nie było mi do śmiechu.
O dziwo przed klasztorem czekał na nas ojciec Leszek. Budził dreszcze swym
widokiem, jako że pomimo zaczynającego mżyć deszczu ze śniegiem ubrany był w swój
zwykły habit z podwiniętymi rękawami i sandały na bosych nogach.
- I jak tam, jantarowa inteligencjo - zadudnił - znalezliście?
Skrzywiłem się.:
- Tak. Zlad, że Batura coś znalazł.
- To szatan, nie kogut - pokręcił głową Jacek, gdy otwierałem Rosynanta.
- Jeśli szatan, to przyda się wam osoba duchowa - zaśmiał się ojciec Leszek. - Poza
tym chciałbym być świadkiem, jak inteligencja dobra zwycięża inteligencję zła!
Mimo woli uśmiechnąłem się:
- Oby nie był ojciec świadkiem czegoś wręcz odwrotnego!
Ruszyliśmy ostrym zrywem i popędziliśmy w dół drogą, ale po chwili noga jakby
sama cofnęła się z pedału gazu.
Ten talent Jerzego do poruszania się na granicy prawa i bezprawia! Przecież znów, jak
początkowo w walce o skarb Hasan-beja, nie będę miał żadnych podstaw prawnych do
wydarcia tajemnicy Bursztynowej Komnaty temu draniowi. Choćby to był kwit z
przechowalni bagażu, a on wachlował się nim przed moim nosem! Chociażby stał za mną
pluton policji i dziesięciu ojców Leszków z kropidłami! Już widziałem Baturę, jak we śnie,
siedzącego na stosie skrzyń z napisem: Bursztynowa Komnata. Gdyby chociaż miał Komnatę,
to już prawo by się nim zajęło, ale on tylko ma jakąś wskazówkę, dotyczącą ostatecznego
miejsca jej ukrycia. %7łeby mu ją odebrać, nie ma już szans, chyba że siłą. Przyznam ze
skruchą, że myślą nie byłem daleki od takiego rozwiązania!
Ech - docisnąłem gaz - trzeba liczyć na hit szczęścia albo moment nieuwagi Jerzego!
A wtedy, niech no tylko będę miał tę wiadomość w ręku!
- Historia ze skradzioną mapą już się nie powtórzy! - zakrzyknąłem gromko a
niespodziewanie, budząc przerażenie moich towarzyszy, ale i uznanie dla mej zawziętości.
Niczym bomba wpadliśmy na parking hotelowy i popędziliśmy do holu, gdzie rozległ
się krzyk recepcjonistki, który ucichł dopiero na widok ojca Leszka.
- Batura u siebie?! - zawołałem.
- Tak. Pan Batura jest w pokoju - próbowało uśmiechnąć się pobladłe dziewczę. -
Przed chwilą wyszli od niego panowie ze spółki yródło .
Zatrzymałem się na moment. Co tu u diabła jeszcze robi Kurowlew? Przecież Anka
powiedziała, że wynieśli się z Kadyn?
Wbiegliśmy na schody... Zatrzymałem swoich przed drzwiami Jerzego i nakazałem
ciszę. Taka sama panowała w pokoju. Zastukałem. Nic. Zastukałem mocniej. Dalej cisza.
Nacisnąłem klamkę...
Od razu zobaczyłem Jerzego. Leżał w przedpokoju z szeroko rozrzuconymi rękoma.
Pochyliłem się nad nim. Oddychał.
Za mną głośno odetchnął Jacek, a ojciec Leszek zaczął coś szeptać, co dziwne
przypominało mi początek modlitwy za zmarłych.
- Bez obaw - uśmiechnąłem się podnosząc - żyje. Musieli go potraktować emitorem
infradzwięków. Inaczej nie dałby się zaskoczyć.
Omijając ciało Jerzego weszliśmy do pokoju.
Na łóżku stała rozbebeszona walizka, a na stole poniewierały się jakieś dokumenty i
portfel.
Odwróciłem się do towarzyszy:
- Chyba Kurowlew i spółka namierzyli Jerzego i wrócili tu po to samo co my. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]