
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Gould_Judith_ _Po_kres_czasu
- Matthews_Jessica_ _Medical_Romance_94_ _Zlote_serce
- Dzieje administracji
- Archer, Jeffrey Co do grosza 2
- Solothurner Dialekt
- MXXX. Gates Olivia Niebo na ziemi
- Lee Miranda śąycie w luksusie
- Watt Evans, Lawrence Ethshar 09 Night of Madness
- Sandemo_Margit_34_W_śÂnieśźnej_puśÂapce
- BUSHNEL cadance Sex w wielkim mieśÂcie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpsbierun.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
konia i dosiadla go. Z opuszczona glowa powlokla sie sladem oddzialu. Po krótkiej chwili wyprzedzilo ja
jeszcze paru lekko rannych zolnierzy. Tez chcieli bic sie pod setnikiem Rawatem...
Konni lucznicy, pewnie prowadzeni, osiagneli skraj lesnego cypla i skrecili na poludnie, po czym, o
cwierc mili przed soba, zobaczyli idaca sfore. Odruchowo poczeto wstrzymywac wierzchowce, tu i
ówdzie rozbrzmialy krzyki zaskoczenia, zdumienia i niedowierzania. Czegos takiego zolnierze sie nie
spodziewali! Rozgoraczkowany Rawat krzyknal, by równali szyk.
Zgraja znowu stanela. Wiatr przyniósl ochryple, niespokojne glosy, do zludzenia przypominajace
stlumione ujadanie wielkich psów. Zjawiwszy sie za plecami swoich jezdzców, Tereza zobaczyla to co
oni. Oslupiala.
- Nie, na Szern... - wykrztusila niewyraznie.
Poderwala konia do biegu. Zajechala przed front oddzialu i naparla wierzchowcem na Rawata.
- Co to jest?! - wrzasnela, duszac sie z gniewu, nabrzmialego prawdziwym strachem. - Co ty chcesz...
Precz! - krzyknela na swoich jezdzców. - Odwrót, marsz!
- Ja dowodze! - cisnal Rawat.
Zlote Plemie nie ustapilo. Widok legionistów wywarl duze wrazenie, ale po chwilowym zamieszaniu
stwory zaczely ryczec i ujadac, niektóre walily sie piesciami po szerokich piersiach, inne wygrazaly
grubymi kawalkami galezi. Wreszcie czesc stada ruszyla do ataku pociagajac za soba reszte.
Oczyma wyobrazni Tereza ujrzala nagle swoich ludzi - zmasakrowanych, wybitych co do jednego,
rozwlóczonych po stepie, pozartych...
- Wy! - zaskowyczala, przyskakujac do piechurów, którzy ocaleli z oddzialu Rawata. - Tam luzaki,
brac rannych i jazda, jazda mi stad, no jazda!
Rawat naskoczyl na nia. Zdezorientowani jezdzcy cofali sie odruchowo.
Tereza stracila panowanie nad soba. Wyrwala wlócznie z tulei przy siodle i drzewcem smagnela Rawata
przez leb - tak poteznie, ze spadl z konia.
- Setnik ranny, przy mnie komenda! - wrzasnela ochryple. - Brac go! Jazda, no jazda!
Zlota zgraja gnala coraz szybciej.
Rest i drugi dziesietnik zeskoczyli z koni, wspólnymi silami wsadzili pólprzytomnego setnika na
wierzchowca i - na powrót znalazlszy sie w siodlach - z obu stron pochwycili luzno wiszace wodze.
- Rest, dowodzisz! - miotala sie podsetniczka. - Pólsetka w tyl! Klusem-galop-maarsz!
Zolnierze bez zwloki wykonali rozkaz. Tereza wjechala w las. Astat, Agatra, jakis lucznik i Doltar
wspólnymi silami ciagneli do pólnocnego brzegu cypla dwóch, zwleczonych z wozu, ciezko rannych
zolnierzy. Agatra niosla spowitego w szmaty, nie dajacego znaków zycia kota. Podsetniczka przechylila
sie w siodle i przy pomocy Astata wciagnela przed siebie na kulbake jednego z ciezko rannych. Caly
czas wrzeszczala wnieboglosy, wzywajac do siebie gonca z luzakami. Wjechal miedzy drzewa! Zolnierze
pomogli pólzywemu, rannemu w brzuch lucznikowi dosiasc któregos z wierzchowców i po chwili sami
takze znalezli sie w siodlach.
- Jechac! Doltar! - ryczala Tereza.
- Nie, pani - powiedzial topornik, zdrowa reka sciskajac stylisko swojej broni. - W lesie sa chlopy ze
swoimi babami i dziecmi... Setnik i ja zesmy im mówili...
Nie dokonczyl. Odwrócil sie i poszedl stoczyc swoja bitwe. W obronie zdradzonych wiesniaków.
- Doltar!
Zgraja z ochryplym ujadaniem i rykiem wpadla miedzy drzewa. Zza zakretu lasu wylonila sie druga
wielka horda, pedzac w slad za uchodzacymi jezdzcami. Tereza spiela konia i ruszyla z miejsca galopem.
Stwory byly tuz. Zmuszala wierzchowca do najwiekszego wysilku; bala sie spojrzec za siebie... bo
wiedziala, ze najblizszy Aler jest nie dalej, jak o dziesiec kroków za nia. Moglaby przysiac, ze slyszy
charkotliwy, wysilony oddech. Jeszcze, jeszcze troche... Zaczela prosic wiernego konia, by ja uratowal.
Ja i siebie. Uratowal przed koszmarna, najwieksza zlota zgraja, jaka widziala w calym swoim zyciu... i o
jakiej w ogóle slyszala.
Ale nieprzytomny zolnierz, lezacy w poprzek karku wierzchowca, hamowal jego bieg, a co gorsza -
zaczal sie zsuwac. Przerazona, trzymala go z calej sily, ale byl bezwladny i ciezki... Bolace, zesztywniale
palce puscily - nie utrzymala. Krzyknela rozpaczliwie. Kon potknal sie... a potem, uwolniony od ciezaru,
pomknal jak wypuszczona z luku strzala. Ujadanie i ryk zostaly daleko z tylu - zgraja dostala okup...
Usilujac powstrzymac cisnace sie do oczu lzy, Tereza nie mogla, nie umiala obejrzec sie za siebie.
Zostawila rannego zolnierza, towarzysza.
Zostawila rannego legioniste.
Pierwszy raz.
Stchórzyla.
Zostawila rannego legioniste...
Gonila uchodzacy oddzial, ale nie umiala wyobrazic sobie chwili, gdy dolaczy do tych zolnierzy - sama.
Zaczela plakac, krztuszac przez scisniete gardlo jakies obietnice, ze juz nigdy i nigdzie...
Potem, gdy ujrzala zabitego konia, a obok cialo Elwiny, przemienila obietnice w przysiege. Oderwana
od tulowia reka malej zolnierki zacisnieta byla na luku. Dziewczyna podjela walke z trzema zlotymi
Alerami.
CZESC II
Czas Przesuniecia
Rozdzial ósmy
Niewysokie, lagodne wzgórza pokryte byly lasem - albo moze raczej czyms, co ogladane z góry, moglo
przywodzic na mysl las. Zamiast drzew, na ziemi rozposcieralo sie tylko jedno monstrualne pnacze o stu
grubych, wijacych sie pniach, z których wyrastaly tysiace mniejszych odgalezien, potem dziesiatki, setki
jeszcze mniejszych i mniejszych... Konary splataly sie, krzyzowaly, drobne galezie wrastaly w wieksze...
Wszystko to, pokryte rzadkim juz, przywiedlym (byla chyba jesien...) brunatnozóltym listowiem,
tworzylo jeden gigantyczny, sklebiony organizm. Dopiero ponizej, pod brzuchem tej porazajacej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]