
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Graham Lynne Ślub w samą porę
- Ballard_James_Graham_ _Krolewstwo_nadchodzi
- 052._Graham_Heather_ _Pod_świetlistym_niebem_raju
- Antonio J Mendez The Master of Disguise (pdf)
- Cabin Fever Sarah Masters
- Banks Iain M. UwikśÂ‚anie
- Nora Roberts 04 Z nakazu serca Niedowiarek
- Fromm, Erich Die Kunst des Liebens (Auflage 2003)
- Kisielewski_Stefan_Kisiel___Z_literackiego_lamusa
- Moreland Peggy Dziedzictwo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ilemaszlat.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podciągnęła się do góry i ciężko dysząc upadła na podłogę biblioteki. Była cała straszliwie obolała i nie
mogła powstrzymać drżenia. Miała podbite oczy i okropnie spuchniętą lewą stronę szczęki, a jej pozlepiane
krwią włosy bardziej przypominały szczurze gniazdo niż prawdziwe szczurze gniazda na dole. Wciąż nie mogła
przestać myśleć o tamtych fotografiach i o tym, co Jack Belias zrobił Ginie Broughton. Torturował ją, gwałcił,
tatuował, ranił i w końcu oślepił. I jakby tego było mało, znieważył Douglasa Broughtona w najgorszy możliwy
sposób, czyniąc jego żonę ciężarną.
Podniosła się z bólem na nogi. Robiąc to miała wrażenie, że czuje zapach spalenizny. Pociągnęła raz i
drugi nosem i teraz była j już pewna: w powietrzu unosił się dym. Spojrzała na drzwi do sali balowej i zobaczyła
wypełzające spod nich cienkie blade i smużki.
Podeszła do drzwi i przez chwilę nasłuchiwała. Z sali balowej dochodził stłumiony huk. Dotknęła dłonią
drewna. Jeszcze się nie nagrzało; może pożar dopiero się zaczął. Wiedziała, że nie powinna otwierać drzwi, ale
bała się, że Pepper wciąż może tam być, ranna albo nieprzytomna.
Wahała się jeszcze chwilę, a potem zaryzykowała. Osłaniając twarz ręką, uchyliła drzwi na kilka cali, ale
natychmiast zatrzasnęła je z powrotem. Sala balowa zamieniła się w oślepiające, roztańczone ogniste inferno.
Całe pomieszczenie przypominało przedstawiane przez średniowiecznych malarzy obrazy piekła: z podłogi
unosiły się na dwadzieścia i trzydzieści stóp w górę języki płomieni, a w stronę owalnego świetlika buchała
kolumna czarnego dymu.
Nie zobaczyła jednak nigdzie Pepper. Nawet jeśli tam była, i tak nie miała szans jej uratować.
Wyszła szybkim krokiem z biblioteki i przystanęła na korytarzu. Wiatr ucichł, burza przeszła dalej.
Odgłosy pożaru tłumiły solidne dębowe drzwi i w Walhalli panowała deprymująca cisza.
Pepper! zawołała głośno, po czym zerknęła w stronę drzwi do kuchni. Bała się, że w każdej chwili
wypadnie zza nich Jack Belias. Gdzie jesteÅ›, Pepper? Norman? Brewster? Czy ktoÅ› tu jest?
Zaczęła wchodzić po schodach i w tej samej chwili usłyszała kobiecy płacz. Bolesny, niski, udręczony
płacz; tym razem wiedziała, kto płacze.
Wbiegła szybko na pierwsze piętro. Na całym podeście leżały szczątki rozbitej gipsowej figury.
Zatrzymała się na chwilę i nasłuchiwała; kobieta nie przestawała płakać. Już idę, Gino, pomyślała. I tym razem
zamierzam cię wyzwolić.
Usłyszała, jak ktoś trzaska drzwiami gdzieś na dole, w kuchni, i ten dzwięk również nie budził w niej
żadnych wątpliwości. To był Jack Belias, wybiegający z piwnicy, wścieklejszy niż kiedykolwiek. Zaczęła
wspinać się na drugie piętro, ale już po kilku sekundach dobiegło ją skrzypnięcie obrotowych drzwi i kroki
przemierzającego hali Beliasa. Słyszała, jak biegnie szybko po schodach, stukając okuciem laski o balustradę.
Aapiąc kurczowo powietrze dotarła na półpiętro, gdzie znajdował się witraż z zakonnicą. Jednak Jack
Belias był zbyt szybki i zbyt rozjuszony, by zdołała mu uciec. Nadbiegł z dołu niczym czarny android i złapał ją
za rękaw.
Puszczaj! krzyknęła Effie. Norman! Norman! Ratunku!
Belias zamachnął się laską, ale Effie rzuciła się na podłogę, przeturlała w lewo, i nie zdołał jej trafić.
Poczuła ostry powiew powietrza, kiedy laska przemknęła zaledwie cal od jej twarzy.
Wstawaj, żebym mógł cię ukarać! ryknął na nią. Wstawaj, dziwko, żebym mógł cię ukarać!
Zamachnął się ponownie, lecz Effie zerwała się tymczasem na nogi. Laska utknęła między prętami
balustrady i Jack Belias przez chwilę nie mógł jej wydostać.
Zaraz zostaniesz ukarana, ty dziwko!
Zamachnął się laską do tyłu i przypadkowo zahaczył nią o witraż. Na schody posypały się fragmenty
przedstawiającego lilie panelu. Jack Belias obrócił się i utkwił wzrok w witrażu, który niebezpiecznie
zatrzeszczał i zaczął osuwać się w dół.
Nie! zawołał.
Ale ołów między szybkami był popękany i sfatygowany, a cała rama na pół przegniła, i nagle, w powodzi
pękającego kolorowego szkła, cały witraż runął prosto na niego. Jack Belias stał, osłaniając rękoma głowę, a
kiedy ostatni kawałek szkła rozbił się na podłodze, opuścił ramiona i popatrzył na Effie. Nigdy jeszcze na
niczyjej twarzy nie widziała tak demonicznego wyrazu. Był tak rozwścieczony, że jego rysy prawie nie
przypominały ludzkich. Wokół jego stóp leżały fragmenty witrażu lilia, zamek i połowa twarzy zakonnicy z
przymkniętą powieką.
Klnę się na Boga, że cię złamię powiedział. Klnę się na Boga Wszechmogącego.
Przez chwilę stali oboje w milczeniu, mierząc się wzrokiem. A potem Effie usłyszała ponownie ten
szloch. Niezbyt głośny i nie tak udręczony jak przedtem, ale bardzo żałosny.
Nie mówiąc ani słowa, odwróciła się i pobiegła na górę.
Nie! krzyknął za nią Jack Belias. Ale ona nie zamierzała dać się powstrzymać. Wiedziała, co musi
zrobić, i wiedziała, że wyłania się przed nią teraz ostatnia szansa.
Dobiegła do sypialni z niebieskim dywanem, przekręciła klamkę i otworzyła drzwi. Przy łóżku, w
ciemnej kałuży krwi, leżał odwrócony bokiem Brewster, a obok niego porzucony pogrzebacz.
Giną, pomyślała Effie. O Boże, ona jest ślepa. Musiała wziąć Brewstera za...
Ponownie usłyszała szloch. Dochodził z innej sypialni, w głębi korytarza. Wyskoczyła z pokoju i o mało
nie zderzyła się z nadbiegającym Beliasem. Chciał ją złapać za ramię, ale uderzyła go w głowę, po czym
zatrzymała się nagle i podstawiła mu nogę.
Belias runął ciężko na podłogę, jednak w ostatniej chwili udało mu się zamachnąć laską i uderzyć ją w
Å‚ydkÄ™.
Po chwili zerwał się na nogi i zaczęli ze sobą walczyć. Uderzył ją w ramię, a Effie krzyknęła głośno z
bólu i pchnęła go w pierś.
Nagle otworzyły się drzwi jednej z sypialni i wytoczyła się z niej owinięta białym, pochlapanym krwią
prześcieradłem postać. Wpadła na ścianę, a potem zaczęła się oddalać, kuśtykając i obmacując gorączkowo
boazerię. Biegnąc, zanosiła się piskliwym płaczem.
Effie wyrwała się Jackowi Beliasowi i pobiegła korytarzem.
Wracaj, dziwko! wrzasnął, rzucając się za nią w pościg. Daleko przed nimi słaniająca się postać w
bieli o mało nie potknęła się o deski zabezpieczające miejsce, w którym podłoga zarwała się pod Mortonem
Walkerem. Effie pędziła za nią, czując, jak jej całe ciało eksploduje od adrenaliny.
To była Giną Broughton, a ona, Effie, też była Giną Broughton podobnie jak Craig był Jackiem
Beliasem i podobnie jak ciałem i duszą Pepper zawładnęła Gaby Deslys.
Wszystko teraz zrozumiała. Równoległe żywoty, równoległe wydarzenia. Była Giną w chwili, kiedy Jack
Belias wygrał ją w bakarata, a przed sobą miała Ginę w chwili, gdy doznała już od niego wszelkich możliwych
tortur. Jedno wydarzenie zachodziło na drugie. Jedno życie zachodziło na drugie. Ale Nemezis obu im deptała
teraz mocno po piętach.
Giną! zawołała. Uciekaj, Giną! On tu jest! Kobieta na chwilę przystanęła. W mrocznym
korytarzu wyglądała jak migoczący biały płomień świecy.
Nie zatrzymuj się! krzyknęła Effie. Cokolwiek się stanie, nie zatrzymuj się!
Za sobą, o wiele za blisko za sobą, słyszała stukającą o ściany laskę Jacka Beliasa i jego chrapliwy,
wściekły oddech. Był teraz zbyt zdyszany, żeby obrzucać ją wyzwiskami, ale wiedziała, że się nie zatrzyma. Nie
zatrzyma się, dopóki nie złamie ich obu i nie każe im przyznać, że są błotem tej ziemi.
Kobieta w bieli dotarła do sięgającego podłogi okna na samym końcu korytarza, jednego z okien, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]