
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 160 Lucyfer i anioł
- GR695. McCauley Barbara Prywatne Ĺźycie gwiazdy
- Cartland Barbara Kobiety też mają serca
- Boswell_Barbara_Wiecej_niz_zycie_RPP078
- E book Alojzy Feliński Barbara Radziwiłłówna
- Cartland Barbara Ognista krew
- Delinsky Barbara Samotne serce
- McMahon Barbara Ballada o miloÂœci
- Rosiek_Barbara_ _Bylam_Schizofreniczka
- Bielajew Aleksander Wyspa zaginionych okrć™tów
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpsbierun.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wała śmierć.
Nie udało się złapać wszystkich, którzy obecni byli w melinie, kiedy wypadła z okna. Wyszła" z okna
- tak to określił jeden z uczestników libacji. Twierdzili zgodnie, że sama zażyła coś z torebki, ale jedna z
dziewczyn bąknęła, iż czarny, zwali go ,,Cyganem", wepchnął jej coś do ust, kiedy była już zalana.
LSD wyjaśnił Wiktorowi lekarz sądowy. Powoduje nie tylko halucynacje, ale stwarza popęd
do biegu, jakby do lotu. Człowiek traci poczucie przestrzeni. Alkohol maksymalizuje jeszcze działanie nar-
kotyku. Objawy nakładają się na siebie, nazywamy to synkretyzmem. Wychodząc przez okno, choćby, jak w
tym przypadku, z trzeciego piętra, ma wrażenie, że biegnie...
W komendzie załatwiono prośbę Wiktora Bielskiego przychylnie. Tak znalazł się w Topolewie, biurko
w biurko z niechętnym mu Greniem, wśród ludzi, z których nic znał nikogo.
Rozmyślał często nad sprawą Iwony nie tylko jako jej mąż, ale jako fachowiec, milicjant. Co powinien
był zrobić, żeby uniknąć tego, co się zdarzyło? Teraz wic to, czego nie wiedział wtedy, albo nie chciał wie-
dzieć: że Iwona może być nadal związana ze swoją narkomańską ferajną. Powinien był wyjechać z Iwoną z
Aodzi. I powinien był ją leczyć, choć stawiała opór. Stchórzył, bał się, że ją utraci, że Iwona przestanie go
kochać. Zapłacili za jego tchórzostwo oboje. Kumple ciągnęli z niej pieniądze, być może też jakieś informa-
cje. Bielski nie rozmawiał wprawdzie w domu o sprawach służbowych, ale kto wie, czy nie wymknęło mu
się czasem jakieś nieopatrzne słowo, cenna wskazówka przekazana przez Iwonę przyjaciołom. Gdy powie-
działa, że odchodzi od Bielskiego przestała być dla nich użyteczna. Poza tym musiała już być w bardzo
złym stanie, gdy znalazła się w pruszkowskiej melinie. Niech taka trafi w ręce milicji albo do szpitala, zaraz
wyśpiewa od kogo co dostawała. Wsypa gotowa. A więc nie tylko nieużyteczna, ale i niebezpieczna. Tak.
Iwona sama wydała na siebie wyrok śmierci. Bo mogą sobie opowiadać co chcą ci wszyscy wielbiciele pa-
cyfizmu, sprawiedliwości i braterstwa prawdziwi albo rzekomi ale w momencie, gdy czują się zagrożeni,
gotowi są na wszystko. To się zdarzyło z Iwoną.
I to może zdarzyć się z Ryśkiem Kabatem. Za dobrze znał Bielski prawa rządzące młodzieżowym
podziemiem, aby mieć co do tego jakieś złudzenia. Usiłował to wytłumaczyć Groniowi, lecz ten w ogóle nic
słuchał, zapatrzony w jakiś sobie tylko znany punki. Wiktor rozumiał: Groń chce mieć wielki atut w ręku.
którym bić będzie pózniej kolejno wszystkie chuligańskie czy inne formacje młodych ..gniewnych". Chce.
żeby mu sami weszli w sieć. Oto sukces nie tylko techniczny, fachowy ale wychowawczy, polityczny.
Tylko, czy to jest wykonalne?
Groniowi wpadł w ręce samotny bohater, któremu kolesie, zawiedzeni w swoich nadziejach i zdradze-
ni przez niego, po prostu wetkną nóż w plecy.
Gdyby Bielski pozostawił teraz Ryśka Kabata swojemu losowi, powtórzyłby swój błąd. popełniony w
stosunku do Iwony. Tak to wygląda, jeżeli nawet Bielski przeciwstawi się poleceniu przełożonego. Niesub-
ordynacja? Tak. Musi ją. popełnić, by uratować i Ryśka, i Grenia i może jeszcze coś z siebie samego.
Podniósł się z fotela, otworzył szufladę staromodnej komódki. wyjął płaską walizeczkę, zamykaną na
szyfrowany zamek. WyciÄ…gnÄ…Å‚ z niej mapÄ™ Topolewa i okolic, sporzÄ…dzonÄ… fachowo przez niego samego.
Na mapie kółka, krzyżyki, cyfry, mające rozmaite znaczenie, zrozumiałe tylko dla niego. W tej chwili inte-
resowały go te oznakowania, które dotyczyły miejsc młodzieżowych spotkań. Czasem zwykłych, koleżeń-
skich a czasami konspiracyjnych. Wyśledził je podczas swoich długich spacerów po Topolewie. o któ-
rych mało kto z posterunku wiedział, bo po prawdzie nic interesowało ani Gronia, ani nikogo, co porabia w
czasie wolnym od służby ich nowy kolega.
EliminowaÅ‚ poszczególne punkty, w»których mógÅ‚by ukryć siÄ™ Rysiek. W parku za kinem z pew-
nością nie. Za blisko posterunku. W zrujnowanym dworku za groblą za daleko. W domu go nie ma. Do
dziewczyny też nie poszedł. Zbiera teraz siły do rozprawy i z Gromem, i ze swoimi podwładnymi. Musi
więc być sam.
Bielski wytypował dwa miejsca. Ani za blisko, ani za daleko od posterunku. od centrum Topolowa.
Założył pas, zapiął kaburę, zarzucił zielonkawy prochowiec, żeby mundur nie rzucał się nikomu w oczy i
wyszedł.
Najpierw poszedł na łąki. Cześć z nich, porośniętą rzadkimi brzózkami i wysoką, szorstką trawą, na-
zywano szczotkami. Kiedyś były tu bagna, jeszcze dawniej - może jezioro. Teraz torf miękko uginał się pod
nogami. Wyschłe koryto małej rzeczki osłaniały niskie, karłowate wierzby. Wśród kolących zarośli tarniny
leżał wielki, sury głaz ze znakami, których nikt nic umiał odczytać. Chłopcy lubili się tu spotykać. Ale teraz
było tu pusto. Tylko słowik w tarninie ośpiewywał teren swoich łowów.
Bielski zmienił kierunek, przeciął tory kolejki i zagłębił się w gąszcz topolewskich lasów, stanowią-
cych pozostałość dawnej rozleglej puszczy. Niebo już jaśniało, ale w samym lesie było jeszcze bardzo ciem-
no. Posuwał się jak najciszej i powoli. Nic z lęku. Po to. by nie spłoszyć kogoś, kto tak jak on czai się być
może w tym lesie, idąc tropem Ryśka Kabała. Wysoka czerwcowa trawa i grube płaty mchu skutecznie tłu-
miły odgłos kroków Bielskiego. W pewnym momencie po ciemku o mało nie wkroczył wprost na szeroką
leśną ścieżkę, obrzeżoną paprociami. Cofnął się w ostatniej chwili i przylgnął do grubego pnia dębu. Przed
nim, tuż za ścieżką, widoczny poprzez rzadziej tu rosnące sosny, odcina się ostrym konturem na tle jaśnieją-
cego nieba stromy zarys tak zwanej Górki Czarownicy. Od drugiej strony dziwny ten twór geologiczny spa-
da łagodnym zboczem w stronę krzaków leszczyny, jeżynowych chaszczy i borówkowych poletek. Ale tu.
od południa, od strony Topolewa jakby go ktoś nożem odkroił. Istne urwisko, tylko że w miniaturze.
Zrodkiem biegnie stroma ścieżka, wydeptana przez spacerowiczów i wyjeżdżona przez dzieci, saneczkujące
tu zimą. Dobrze stąd widać spłaszczony trochę czubek górki. Rysuje się na nim posiać, wyglądająca z tej
odległości na mniejszą, niż jest w istocie. Gdyby Bielski miał jeszcze jakieś wątpliwości, czy to Rysiek, czy
jakiś inny przypadkowy wędrowiec, wyprowadziłoby go i błędu to, co dzieje się u stóp górki w krzakach.
Oczywiście. Rysiek ze swojego gniazda nie może słyszeć szelestu listowia, łamania suchych gałązek, ści-
szonych szeptów. Słyszy je jednak Bielski ze swojego punktu obserwacyjnego. Ilu ich jest? Czterech, czy
pięciu? Poruszają się jak duchy. Ale oto zatrzymali się wśród małych brzózek i zarośli olszyny, ucichli i
przylgnęli do trawy. Czekają w milczeniu.
Rysiek lubił takie miejsca, położone wysoko, z których mógł patrzeć na otoczenie z góry. Czasem da-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]