
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Jordan_Penny_Juz_nigdy_sie_nie_zakocham_05
- Quinn Julia Zakochany hrabia
- Zakochane kundle Patsy Brooks
- Fred Saberhagen A Spadeful of Spacetime
- GR895. DUO Orwig Sara Dar serca
- Lingas śÂoniewska Agnieszka Szukaj Mnie Wsród Lawendy Gabriela TOM 3
- Scenariusz mordercy James Patterson, Marshall Karp
- Harper, Tara K Cataract
- Laurell K. Hamilton Meredith Gentry 01 A Kiss Of Shadows
- Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Pruska korona
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ilemaszlat.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
były to sterylne warunki, jak w Chicago, ale tam nie miał przy sobie takiej
pielęgniarki.
- Za chwilę dzwoniłabyś, żebym cię stąd zabrał, postanowiłem
oszczędzić sobie dodatkowej wycieczki. To wszystko.
- A naprawdę dlaczego wróciłeś? - Patrzyła na niego i nawet w
półmroku widziała na jego twarzy odpowiedz. Nie był obojętny. Doktor
Sutton trzymał zawodowy dystans, ale Jack Sutton był normalnym
wrażliwym człowiekiem. Ucałowałaby go, gdyby mogła, ale przywoływały
ich przerażone ryki przyszłej matki.
- Sama nie miałabyś szansy, a brak ci rozsądku, żeby się wycofać.
84
RS
- A już myślałam, że pożałowałeś Louise.
- Lepiej pomóż mi zdjąć koszulę - burknął - jeśli to ma się dzisiaj
skończyć. Wiesz, że tego nie ma w kontrakcie - dodał chłodnym tonem.
Został w podkoszulku. Patrzył, jak Lacy zawiązuje sobie jego koszulę w
pasie i wydawało mu się to trochę zbyt intymne. - Wez butelkę antyseptyku
z mojej kieszeni i polej mi ręce - polecił.
- A czy masz w kontrakcie zapis, że będziesz leczył tylko łudzi?
- Powinienem był go dokładniej przeczytać. Ten burmistrz na pewno
przemycił coś na temat krów i świń.
- Wsadził dwa palce do słoika z wazeliną i zaczął smarować nią ręce.
- Wyżej - powiedziała Lacy i roześmiała się.
Po kilku zanurzeniach Jack był w wazelinie od czubków palców do
ramion.
- Teraz wiem, dlaczego zostałem ortopedą - parsknął, idąc do stajni.
Lacy niosła jego laskę. Przygląda się mu i po kilku ostrożnych,
powolnych krokach Jacka objęła go w pasie.
- Trzymaj te tłuste łapska z dala ode mnie - ostrzegła tylko, kiedy
zbliżali się do przegrody Lousie.
- Doktorze - odezwał się Ben. - Przyniosłem panu te prześcieradła i
koce, chociaż za Boga nie wiem, po co one panu. Ale ten helikopter, wie
pan, ten, co właśnie wylądował... to moim zdaniem Louise nie da się do
niego zaciągnąć. Powiem panu, że szeryf też nie jest szczęśliwy, że musiał
ich w nocy pilotować, żeby zabrali Louise do jakiegoś szpitala dla krów.
Helikopter? Kompletnie zapomniał! Jack spojrzał na swoje
wysmarowane ręce, odrzucił do tyłu głowę i zaniósł się śmiechem.
85
RS
- Niech pan powie szeryfowi i tym ludziom od helikoptera, że mamy
wszystko pod kontrolą, ale bardzo im dziękujemy, i niech mi przyślą
rachunek. A teraz przepraszam, muszę się zająć krową. - Zabierając się do
pracy, nucił pod nosem.
- Jack - śmiała się Lacy. - Będziesz miał bogatsze CV. - Wciąż ją
zaskakiwał. Raz był zimny, raz troskliwy. Ten facet doprowadzał ją do
rozpaczy, irytował, wzbudzał litość, a czasami szacunek i podziw. Czuła
nawet coś, czego za nic nie chciała czuć do Jacka. - Sally dała mi książkę -
podjęła. - Jest w niej rozdział o przyjmowaniu na świat cieląt.
- Czytaj.
- Okej. Piszą tak: Wymyj dokładnie i zdezynfekuj ręce. Mamy to za
sobą. - Przejrzała dalszy ciąg tekstu, przesuwając palcem po stronie. - O, tu
coś jest. Ułóż palce i kciuk na kształt stożka i wepchnij je...
- Nie mogę, Lacy. Nogi wyłażą. Dalej.
Louise ryczała coraz słabiej, jeszcze kilka minut i cały nasz wysiłek
pójdzie na marne, pomyślała Lacy.
- Co dalej? - dopytywał się Jack.
- No, wyciągnij to biedne maleństwo - odparła, studiując narzędzie,
które przyniósł Ben. Pomógł im ułożyć je odpowiednio, owinął łańcuch
wokół tylnych nóg cielaka.
- Niech pan spróbuje tam wsadzić rękę, a ja będę ciągnąć - rzekł Ben i
zaczął powoli ciągnąć łańcuch. Kopyta i nogi cielaka pokazały się w całości,
gotowe kopać. - Pani go złapie, jak wylezie - zwrócił się Ben do Lacy - i
pani go traktuje jak własne dziecko.
- Moje dziecko nie będzie wyciągane łańcuchem - mruknęła Lacy,
usiłując przyjąć właściwą pozycję.
86
RS
Nie minęło kilka minut i Louise miała przed sobą całkiem nowego
cielaka.
- Duże bydlę - zaśmiał się Ben.
- Nie żyje! - krzyknęła Lacy, przemywając zwierzęciu oczy i pysk.
Cielak miał szklane oczy.
- Sprawdz serce - poinstruował spokojnie Jack. -Tak jak na
intensywnej terapii. Ben, mam gdzieś małą butlę tlenową. Możesz mi ją
podać?
- Jest słaby puls - ucieszyła się Lacy po chwili.
- Coraz mocniejszy.
- Połóż go na boku i ustaw tak głowę, żeby mógł jak najlepiej
oddychać - mówił dalej Jack. - Potem wsadz mu słomkę do nosa.
Lacy spojrzała na niego zdumiona.
- Zrób tak, Lacy - poprosił cierpliwie. - Czuję drugiego, bardzo mu się
spieszy.
- Mam tlen - ogłosił Ben, stawiając zieloną butlę obok Lacy.
Lacy wsadziła cielakowi do otworu nosowego zdzbło słomy, a ten
zaczął z miejsca prychać. Natychmiast otworzyła butlę i przytknęła do
nozdrzy cielaka plastikową maskę.
- Za dwadzieścia minut stanie na nogi - oznajmiła Sally.
- Jego siostra też - oświadczył Jack, tuląc do piersi kolejne dziecko
Louise.
Niecałe pół godziny pózniej Jack i Lacy, zlani wodą z węża, padli na
stertę słomy obok przegrody Louise.
Kiedy Ben i Sally zobaczyli, że krowa macha ogonem, a jej dzieci
mają się dobrze, poszli do domu umyć się i zrobić kanapki.
87
RS
Blizniaki były razem z Jackiem i Lacy, która chciała zobaczyć ich
pierwsze kroki. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, jakim szczęściem
muszą być dla matki pierwsze kroki dziecka. Poczuła nawet coś zupełnie jej
do tej pory nieznanego. Zapragnęła mieć dziecko.
Jack wyjął słomkę z jej włosów. Jego batystowa koszula zamieniła się
w ręcznik, a spodnie należało spisać na straty. Był wykończony.
- Popatrz - szepnęła, pokazując cielaka. Nazwała go Bubba. - Próbuje
wstać. - Cielak podniósł się najpierw na przednie kolana, potem podciągnął
się w górę. Zachwiał się, spróbował zrobić parę kroków i znowu się
zachwiał. Ale już wkrótce przywykł do swoich długich nóg i zaczął
rozglądać się za mamą. - Czy to nie cud? - spytała.
Sissy, tak Lacy nazwała jego siostrę, ruszyła na swój pierwszy spacer
parę minut pózniej. Lacy zaprowadziła oboje do Louise. Zerknęła na Jacka,
który wciąż leżał wyciągnięty na słomie, i zastanowiła się, czy stać go na
blizniaki.
88
RS
ROZDZIAA SMY
Z nocnego nieba spadały duże zimne krople. Jack i Lacy umyli się raz
jeszcze i spałaszowali sporą porcję solidnych kanapek z wiejską szynką.
Nabrali wilczego apetytu. Zmieścili także domowe owocowe ciasto Sally
Dunbar, które zmietli co do okruszka, i pożegnali się, rzucając jeszcze
okiem na Louise i jej dzieci.
- Z tyłu jest koc - powiedział Jack, widząc, że Lacy drży.
- To się przykryj - odparła zmęczona - a ja poprowadzę. Za długo
byłeś na nogach.
- Nie zamierzam się z tobą kłócić - rzekł na to, wspinając się na
miejsce obok kierowcy. Kolano bolało go, ale sam się dziwił, że nie był to
już ten ostry ból nie do zniesienia. - Twój dziadek też odbierał cielaki, czy
miał więcej szczęścia? - Wyciągając się na fotelu, Jack zamknął oczy. Sen
był tuż tuż, Jack zmuszał się, żeby nie zasnąć i usłyszeć odpowiedz Lacy.
- Mieli tam weterynarza, prowadził farmę... - Nie dokończyła, słysząc
lekkie chrapanie spod koca.
Uśmiechnęła się.
Nocne niebo przecięła błyskawica, a zaraz za nią rozległ się
pojedynczy grzmot, który rozprzestrzenił się echem. Jack poderwał się.
- Co jest... - Urwał, starając się zorientować, co się dzieje. Lało jak z
cebra, ciągłe dudnienie sprawiało, że zdawało mu się, że jest na kręgielni.
Rozejrzał się, znajdował się jednak w samochodzie zaparkowanym za
przychodnią.
- Lacy?! - zawołał, patrząc, czy nie ma jej z tyłu, a następnie znów
wbił wzrok w zalaną deszczem szybę.
89
RS
W oknie na tyłach domu ujrzał słabe światło. Lacy stała w oknie z
nosem przylepionym do szyby. Było za ciemno, żeby widział jej rysy, ale to
nie było konieczne. Znał je na pamięć.
- O rany - mruknął i osunął się na fotelu. To było gorsze niż jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]