
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Gregory Philippa Powieści Tudorowskie 06 Uwięziona królowa
- Farmer, Philip Jose Riverworld 1 To your Scattered Bodies
- An Essay on Morals_ A Science of Philoso Philip Wylie
- Farmer Philip JosĂŠPrzebudzenie Kamiennego Boga
- 373. Philips Sabrina Wesele w Atenach
- Asimov Isaac Imperium Galaktyczne 02 Prądy przestrzeni
- Arabian Nights Anonymous Vol3
- Sasson Jean Corki ksiezniczki Sultany
- Diana Palmer Eye of the Tiger
- Diana Palmer Kowboje 03 Narzeczona z miasta
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stirlic.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Glim-munga.
- Co to znaczy? - dociekał Joe, czując jak ogarnia go coraz większe przerażenie.
- To prawie niemożliwe do wytłumaczenia - powiedziała Mali. - Tak jak z antymaterią.
Można o tym rozmawiać, ale w gruncie rzeczy trudno to sobie wyobrazić, a jeszcze gorzej
wyłożyć słowami. Istnieją Glimmungi i Czarne Glimmungi. Zawsze w proporcji jeden do
jednego. Każdy Glimmung ma swe przeciwieństwo, swoje alter ego. Wcześniej czy pózniej
w swym życiu Glimmung musi zabić Czarnego albo ten zabije jego.
- Dlaczego? - zdziwił się Joe.
- Ponieważ tak właśnie jest. To zupełnie jakbyś pytał: po co są kamienie. Tak ewoluowali.
W tym wypadku na zasadzie wykluczania się przeciwieństw. Jak w chemii. Widzisz, Czarne
Glimmungi są nie do końca istotami żywymi. Ale nie są też biochemicznie obojętne. Są jak
nieuformowane kryształy. Ich podstawową motywacją jest dezintegracja formy, zwłaszcza
w kontakcie z Glimmungiem. Niektórzy zresztą utrzymują, że nie tylko. Mówią, że... -
przerwała, wpatrzona w coś przed sobą.
- Nie - powiedziała. - Nie to. Jeszcze nie teraz. Nie za pierwszym razem.
Pchany prądami ciemnych wód, płynął ku nim jakiś strzęp materii.
Miał humanoidalny kształt, jakby kiedyś, dawno temu, poruszał się na wyprostowanych
nogach. Teraz wygiął się i przygarbił, a nogi zwisały jakby były pozbawione kości. Joe
obserwował, jak to coś powoli, lecz nieubłaganie, podpływa coraz bliżej. Wkrótce już było
widać twarz.
Joe poczuł, jak jego świat wali się w gruzy.
- To twoje ciało - powiedziała Mali. - Musisz zrozumieć, że tutaj czas nie płynie tak po
prostu...
- Jest niewidome - wybąkał Joe. - Jego oczy... zgniły. Nie ma ich. Czy może mnie widzieć?
- Jest świadome twojej obecności. Chce... - zawahała się.
- Czego chce? - nalegał, obróciwszy ku niej dziko wykrzywioną twarz.
- Chce z tobą porozmawiać - odpowiedziała i zamilkła. Teraz jedynie go obserwowała. Nic
nie robiła. Nie pomagała mu, zupełnie jakby jej tu nie było, pomyślał. Jestem sam, z tym
czymÅ›.
- Co powinienem robić? - zapytał.
- Nie... - znowu zamilkła, po czym nagle powiedziała: - Nie słuchaj tego, co to będzie mówić.
- To znaczy, że może mówić? - zdziwił się. Był w stanie pogodzić się z tym, co ujrzał.
Zachować przytomność w zetknięciu z własnym martwym ciałem. Ale w nic więcej nie był
w stanie uwierzyć. Ten twór nie jest rzeczywisty; to przykład mimikry jakiejś oceanicznej
formy życia; czegoś, co go zobaczyło i przybrało jego kształt.
- Powie ci, byś stąd odszedł - powiedziała Mali. - Byś opuścił jego świat, ocean. Byś na
zawsze porzucił Heldscallę, nadzieje Glimmunga, jego Projekt. Patrz, już próbuje wydobyć
z siebie jakieś słowa.
Zniekształcona połowa twarzy poruszyła się; dojrzał połamane zęby, a potem z otchłani
będącej niegdyś jego ustami wydobył się dzwięk. Jakby dobiegające z oddali dudnienie
czegoś położonego o pięćset mil stąd, czegoś o wielkiej wadze. Bezwładnego, trudnego do
poruszenia. A jednak to coś próbowało się z nim porozumieć. Dudnienie nie ustawało. W
końcu, jakby w zwolnionym tempie, dotarło do Joego jedno stłumione słowo. I kolejne.
- Zostań - powiedziały rozwarte usta. Wpłynęła w nie mała rybka i po chwili z nich
wypłynęła. - Musisz... iść dalej. Naprzód. Wznieś. Wznieś Heldscallę.
- Czy ty żyjesz? - zapytał Joe.
- Tu na dole nic nie żyje w znanej nam formie - wtrąciła się Mali. - To po prostu szczątki... z
rozładowanymi niemal do końca bateriami.
- Ale to jeszcze nie miało miejsca - powiedział Joe, - To dopiero przyszłość.
- Tu w dole nie ma przyszłości - zaprzeczyła.
- Ale mnie się jeszcze nic nie stało. %7łyję. A patrzę na to okropieństwo, na tę poruszającą się
zgniliznę. Nie mogłaby się do mnie odzywać, gdyby była mną samym.
- To oczywiste - przyznała Mali. - Ale między wami nie ma wyraznej linii podziału. Część
tego jest w tobie, tak jak i część ciebie zawarta jest w tym czymś. Istniejecie obaj i ty jesteś
jednocześnie sobą i nim. Każde dziecko jest czyimś rodzicem", pamiętasz? Ale sądziłam,
że twoje alter ego nakaże ci odejść. Zamiast tego, to coś chce, żebyś pozostał. Właśnie
przybyło ci o tym powiedzieć. Nie rozumiem. Nie możemy mieć zatem do czynienia z
Czarnym Fernwrightem. Przynajmniej nie w takim sensie jak ci tłumaczyłam. Jest w stanie
rozkładu, ale nie myśli negatywnie. Czy mogę go o coś zapytać?
Nic nie powiedział i Mali przyjęła to za zgodę.
- Jak umarłeś? - zapytała zwłoki. Odsłonięta kość szczękowa poruszyła się w wodzie i
przekazała mocno zniekształconą odpowiedz:
- Glimmung nakazał nas zabić.
- Nas? - przestraszyła się Mali. - Ilu nas? Czy wszystkich?
- Nas - zwłoki wyciągnęły szczątki rąk ku Joe-mu. - Nas dwóch. - Po czym zamilkły.
Stopniowo zaczęły odpływać w dal. - Ale nie jest tak zle. Mam zrobioną przez siebie
trumnę; ona mnie ochrania. Wchodzę do środka i zamykam wieko tak, że wiele naprawdę
niebezpiecznych ryb nie ma do mnie dostępu.
- To znaczy, że próbujesz bronić swojego życia? - zapytał Joe.
- Ale twoje życie jest już skończone.
Joe nie rozumiał. To nie miało sensu, było dzikie i niesamowite. Pomyślał o rozkładających
się zwłokach, swoich zwłokach, mających tu w dole coś na kształt egzystencji i troszczących
siÄ™ o siebie...
- Podnoszenie stopy życiowej umarłych - powiedział w pustkę Joe.
- To klątwa - stwierdziła Mali.
- Co? - zapytał.
- To nie pozwoli ci odejść. Pokazuje ci, jak to się skończy, a jednak ty nie odejdziesz. Potem,
gdy będziesz już tym - wskazała na zwłoki - pożałujesz, że tego nie zrobiłeś. Dziś jeszcze,
dziÅ› w nocy. Albo jutro rano.
- Zostań - przemówiło odpływające ciało.
- Dlaczego? - zapytał Joe.
- Gdy Heldscalla zostanie podniesiona, ja udam siÄ™ na spoczynek. Czekam na to i jestem
zadowolony, że w końcu przybyłeś. Czekałem od wieków. Zanim przybyłeś tutaj mnie
uwolnić, tkwiłem w pułapce czasowej. - Trup wykonał ruch ręką, ale przy okazji tego ruchu
złamała się ona i jej kawałki opadły w mroczną toń. Dłoń miała teraz tylko dwa palce i
obserwujący ją Joe poczuł nudności. Gdybym tak mógł cofnąć zegar i nie przybyć tutaj,
pomyślał. Ale trup utrzymywał coś wprost przeciwnego; że to przybycie oznaczało
wyzwolenie. Dobry Jezu, pomyślał Joe. Niedługo będę tak wyglądał; fragmenty mojego
ciała poodpadają, bądz zostaną odgryzione przez grozne ryby. Będę musiał chować się w
trumnie na dnie oceanu, a ryby zjedzą mnie kawałek po kawałku.
A może to nieprawda, pomyślał. Może to nie moje zwłoki; ilu ludzi miało okazję pogadać z
własnymi, bełkoczącymi trupami? To sprawka Kalendów, stwierdził. Ale to też nie miałoby
sensu, ponieważ, wbrew oczekiwaniom Mali, ponaglano go do pozostania i podjęcia pracy.
Przyszedł mu na myśl Glimmung. To jego trik, jego sztuczka, mająca na celu złapanie mnie
na haczyk. To jasne.
- Dzięki za radę. Wezmę ją sobie do serca - zawołał za zwłokami.
- Czy mój trup jest tutaj także? - chciała wiedzieć Mali.
%7ładnej odpowiedzi. Szczątki Joego popłynęły gdzieś w dal. Czy powiedziałem coś złego,
pytał sam siebie. Do licha, cóż można powiedzieć własnym zwłokom? Powiedziałem, że
wezmę to sobie do serca; o co więcej mógłbym to zapytać? Czuł się dziwnie zdenerwowany,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]