
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Harry Turtledove [The V
- Liz Fielding Brzydkie kaczć…tko
- Alan Keslian Closer Than Breathing (pdf)
- 117. O'Neill Margaret śąona dla szefa
- Anne McCaffrey Planet Pirates 1 Sasslnak
- Tim Green Exact Revenge (com v4.0)
- Gordon Eklund Falling Toward Forever
- McBr
- SuwaśÂ‚a Halina Emil Zola. Biografia
- Carolyn Faulkner Bound By Love (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- soffa.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dzwięk był słaby, ale wyrazny, jak szept do ucha. Nuty
spływały niby strumyk, który obmywa drzewa, głaszcze skały
i przemienia się w kaskadę. Wiatr owiewający nasz ogród
wprawiał w drżenie kwiaty. Melodia cytry ulatywała ponad
drzewa i łagodziła szum gałęzi. Mój brat zasypiał z otwartymi
ustami. Gdy tylko rozlegała się muzyka, ogarniał go jakiś
tajemniczy sen. Ojciec medytował z przymkniętymi oczami.
Dzwięki cytry otwierały niewidzialne drzwi, zaczynałam
wychwytywać najmniejsze odgłosy nocy: cichutkie bzyczenie
owada, szelest liści, łopot skrzydeł. Spływała na mnie
niezmierzoność: trawy na stepach falowały, rżał koń, pluskały
fale, ryby pod wodą uciekały. Powoli te odgłosy znikały jak
rozpraszająca się mgła. Tylko melodia cytry trwała dalej,
coraz cichsza, a słuchający jej umysł popadał w nieogarnioną
ciszę. Muzyka stawała się prawie niesłyszalna, była już tylko
duchem, który prowadzi nas do Królestwa Ciemności. Nagle
zamieniała się w białego żurawia, rozkładała skrzydła i
wzlatywała ku ciemnemu niebu, stając się prawie
niedostrzegalnÄ… plamÄ….
W wieku dwunastu lat mój brat jezdził na dużym białym
koniu, dzwigającym na grzbiecie skórzany kołczan ozdobiony
złotymi deseniami. Gdy Chunyi miał na sobie strój jezdzca,
zdawało się, że jego ramiona podtrzymują niebo. Ogolona
głowa sięgała obłoków. Zakryty sokół siedział wczepiony w
jego prawe ramię, oplecione wąskim paskiem. Gwałtownym
ruchem mój brat kierował konia ku bocznym drzwiom,
otwartym przez stajennego. Jak strzała zagłębiał się w świecie,
który był dla mnie niedostępny. Wracał już po zmierzchu, o
tej porze, gdy ojciec zamykał się w palami, aby z niej wyjść
dopiero nad ranem. Mój brat szedł galerią, robiąc okropny
hałas. Aatwo było poznać, że to on, po aroganckim odgłosie
kroków. Jego ubranie było podarte, oblepione liśćmi i grudami
zaschniętego błota. Cuchnął potem, dymem. Ale w jego
oczach kryła się duma z tego, że oglądał nieznany dotąd świat.
Wyżyna prześladowała go swymi rozmiarami, jej
mieszkańcy urzekali twardością swej natury. Jezdził na
polowania ze służącymi, ale także z mongolskimi i
tybetańskimi chłopcami. Wolał ich od dzieci chińskich
pasterzy, ze względu na ich dziki śmiech, głośny śpiew,
nieposkromione spojrzenia. Nauczyli go polowań z sokołem,
wspinaczki, walki wręcz.
Mury rodzinnego domu stanowiły granicę. Po ich
przekroczeniu charakter mojego brata się zmieniał. Znikała
wesołość. Nienawiść i wyniosłość przepełniały mu serce, a
tym samym odpędzały beztroskę. Ojcowska tyrania przerażała
go i fascynowała. yle mnie traktował, w czym naśladował
ojca. Jego zazdrość doszła do zenitu. Czuł się z czegoś
ograbiony, skazany na granie roli cienia, który ma wzmocnić
moje światło. Obawiał się, że pozostanie zgasłą gwiazdą.
Przestudiowałam wszystkie ważne książki, przeczytałam
setki wierszy. Potrafiłam rozpoznawać drzewa, baśnie
przedstawione na plafonach, wszystkie rzezby potworów,
stojÄ…ce na dachach albo wyryte w murach. A wiosny i jesienie
kolejno następowały po sobie, ale nikt nie potrafił mi
powiedzieć za jaką przyczyną.
Pory roku odchodziły i powracały, kwiaty przekwitały i na
nowo zakwitały, a ja jeszcze nie spotkałam pokrewnej duszy,
zjawy, przyjaciółki. Na trzynaste urodziny rozchorowałam się.
To były tylko ataki duszności. Nie mogłam jednak spać
ani jeść. Stałam się nadpobudliwa. Wzywano do mnie wielu
lekarzy, ale żaden lek nie pomagał. Była zima, długa i
spokojna. Spędzałam dni przy oknie, w ręku trzymając ciepły
kociołek w gronostajowej mufce. Padał śnieg, grube płatki
rysowały rozmaite cienie na ryżowym okiennym papierze.
Wiosna przyszła pózno. Liliowe krokusy przebiły płaty
śniegu. Ziemia była wilgotna jak czarny tusz. Pewnego dnia
słońce rozbłysło całym swym blaskiem i przywróciło zieleń
drzewom. Nazajutrz, po usilnych błaganiach, matka pozwoliła
mi wyjść. Spacerowałam po ogrodzie, często przystawałam,
żeby wziąć głębszy oddech. Powietrze było ciepłe, lekkie. Ale
świat jeszcze nie rozkwitł; nie było słychać brzęczenia pszczół
ani krzyku żurawi.
Ze smutkiem spojrzałam w górę. Po niebie płynęły wstęgi
obłoków. Nagle płaczliwy krzyk, a po nim szelest. Białe
żurawie leciały w kluczu. Przelatywały nad moją głową,
majestatyczne, lekkie. Kiedy wodziłam za nimi wzrokiem,
wydawało mi się, że ja także wzlatuję, ale ogrodowy mur
przeciął mój horyzont i sprowadził mnie na ziemię. Ogarnięta
złością, kazałam służącej podnieść mnie w górę, po czym
weszłam na stuletni cyprys. Gruba gałąz rosła w bok,
przerzucając się przez szczyt muru, jak most. Kazałam
milczeć służącej, która jęczała ze strachu, i wspięłam się na
mur. Podkasałam spódnicę i usiadłam okrakiem.
Rozejrzałem się wokół.
Pierwszy raz ujrzałam moją okolicę. Kilkaset stóp niżej,
na bezkresnym stepie, krowy, barany i jaki wędrowały jak
stada obłoków pędzonych wiatrem. Na prawo i na lewo wiły
się łańcuchy górskie, których wierzchołki gościły wieczne
śniegi. Na horyzoncie jezioro, rozległe, lśniące między niebem
a ziemią. %7łurawie leciały w tamtym kierunku; krążyły tam też
chmary czarnych ptaków, małych jak czarne plamki.
Miałam ochotę rzucić się, jak one, w przestrzeń, ku niebu.
Widok tak mnie poruszył, że przez resztę dnia byłam w
najwyższym stopniu pobudzona. Zmiałam się, jadłam z
apetytem i gorączkowo gadałam. Pod wpływem moich grózb
pokojówka przysięgła, że dochowa tajemnicy. Wieczorem,
gdy już leżałam, przed oczami ukazywały mi się te cudowne
widoki; usnęłam szczęśliwa jak ktoś, kto jest w posiadaniu
całego królestwa.
Po ukończeniu czternastu lat Chunyi miewał czasami
przypływy czułości wobec siostry blizniaczki. Usiłował ze
mną rozmawiać, opowiadać o broni, jaką się posługiwał, ale
brakowało mu cierpliwości, denerwował się i odchodził w
złości. Przynosił mi naręcza polnych kwiatów, bardziej
błękitnych niż noc, jaśniejszych niż jutrzenka. Robił to z takim
entuzjazmem, że moja powściągliwość była dla niego
rozczarowaniem. Wyrzucał bukiet za mur. Wybuchałam
płaczem. Ogarnięty wyrzutami sumienia wychodził, żeby
przynieść mi jajko albo jakieś ładne piórko.
Pewnego razu wrócił okropnie zmoczony, szukał mnie po
całym domu, trzymając w ręku miseczkę napełnioną
przejrzystą wodą. Pływała w niej przedziwna roślinka, której
zielone liście przypominały ptasie pióra. Była tam także
przezroczysta rybka. Mój brat przyniósł mi mieszkańca tego
dalekiego jeziora, które oglądałam ze szczytu muru!
Pogodziliśmy się, mój brat i ja, nie wypowiadając żadnych
słów na zgodę. Myśleliśmy, że nasz świat jest podzielony na
dwa. Z jednej strony matka i my, z drugiej ojciec i jego
konkubiny.
Było ich trzy, mówiliśmy do nich matko". Pochodziły
chyba z jakiegoś innego gatunku: takie małe zwierzątka o
ostrych zębach, które chowały się w głębokich norach. Były
[ Pobierz całość w formacie PDF ]