
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Dragonlance Anthologies 01 The Dragons Of Krynn
- Kurtz, Katherine Adept 01 The Adept
- Bova, Ben Orion 01 Orion Phoenix
- James M. Ward The Pool 01 Pool of Radiance
- Trylogia mgły 01 Książe Mgły Carlos Ruiz Zafon
- Essentials of Maternity Newborn and Women's Health 3132A 01 p001 020
- Mackenzie_Myrna_ _Narzeczone_z_Red_Rose_01_ _Odnaleziona_muzyka_
- 11.Oblicza namietnosci 01 Zapach kobiety Jo_Leigh
- Carole Cummings [Aisling 01] Guardian [Torquere] (pdf)
- Barton Beverly Cherokee Point 01 Piąta ofiara
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- acwpower.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
godzin powinno być jasno.
- Tylko nie na wyspę - położyła mu rękę na dłoni.
- Nie - odpowiedział. - Jak na razie mam Wyspy
Muszli po uszy.
- Powiedzmy, że pojedziemy samochodem wzdłuż
wybrzeża i tam dopiero znajdziemy piękne miejsce.
- Zgoda - powiedział, gasząc papierosa w
popielniczce. - Chodz. Na co czekamy?
- Nie możemy tak po prostu się rozstać. Pat - Cliff
wypowiedział na głos myśli, które go dręczyły przez
cały wieczór. - Chciałem ci powiedzieć... Wiem, że
spotkaliśmy się w dziwnych okolicznościach, ale, jak
mówi stare przysłowie, nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło. Myślę, że... ee... że...
- Tak? - Przysunęła się bliżej i przez kilka chwil stali
na skalnej ścieżce, podziwiając zachód
131
słońca, złote promienie, odbijające się od
niezmąconej tafli wody, morską mgłę, która wisiała
przez cały dzień, a teraz nagle zaczęła znikać.
- Myślę, że zaczyna się dobra pogoda - chrząknął.
- Nie to chciałeś powiedzieć - złapała go mocniej za
rękę. - Mówiłeś, że nie ma tego złego...
- Ach... tak - był teraz znacznie bardziej nerwowy niż
wcześniej, nawet wtedy, gdy miał w perspektywie
spotkanie z wielkimi krabami. - Jednak to
niesamowite uczucie, gdy się chce po prostu poprosić
kobietę, aby wyszła za mąż - powiedział. - Kolana mi
się trzęsą jak małemu chłopcu i czuję się, jakbym
miał za chwilę zemdleć.
- Kiedy? - pocałowała go. - Nie zmuszaj mnie, żebym
czekała zbyt długo, Cliff!
- Gdy tylko wrócimy do Londynu - obiecał,
odetchnąwszy z ulgą. - Myślałem, że może byśmy
wyruszyli pojutrze?
- Nie mogę w to uwierzyć - westchnęła, poddając się
jego objęciu.
Szli naprzód. Czuli, że mogliby tak iść całą
wieczność. Droga prowadziła po szczytach skał, aż w
nadchodzącym zmierzchu dojrzeli światła odległego
Barmouth.
- Może lepiej wracajmy - zaproponował
132
Cliff. Stali, przypatrujÄ…c siÄ™ hasajÄ…cym po trawie w
skałach królikom.
- Mogłabym tu zostać na zawsze - powiedziała Pat
rozmarzonym głosem. - Odpocznijmy chwilkę na
trawie. Ani razu tak nie siedzieliśmy od czasu, gdy
jesteśmy razem.
Usiedli, plecami opierając się o wysoką skałę poniżej
trawiastego kopca. Króliki bawiły się dalej. Albo nie
były świadome ich obecności, albo nie miały
powodów do obaw.
Nagle, jakby na dany sygnał, tuzin lub więcej białych
ogonków śmignęło w powietrzu i króliki zaczęły
znikać w wejściach do pobliskich królikami.
- Coś podobnego! - Pat zmarszczyła brwi. - Co się z
nimi stało? Siedzimy tu już prawie pół godziny. To
nie my je wystraszyliśmy.
Oczy Cliffa Davenporta pilnie śledziły niebo. Może
to krogulec... Nad ich głowami leniwie przelatywało
stado mew, zmierzając w kierunku plaży. Oprócz
tego na niebie było zupełnie spokojnie. Może jakiś
gronostaj albo lis...
Przeszukując uważnym wzrokiem teren od stromego
zbocza, rozciÄ…gajÄ…cego siÄ™ przed nimi, poprzez
szeroką kotlinę sto jardów stąd, aż do iskrzących się
w dali zarysów skalnych szczytów, Cliff dostrzegł
ruch. Nie wiedział dokładnie, co to jest, ponieważ
było ukryte w cieniu skał. Po prostu ciemniejsza
plama na - i tak już cie-
mnym - tle. Obserwował ją uważnie. Najwyrazniej to
"coś" poruszało się. Oczywiście, pobliscy farmerzy
wykorzystywali każdy wolny pas górskiego gruntu
dla wypasu owiec. Jednak to było większe niż owca.
Może jakiś kucyk, który zerwał się z pęt i hasał teraz
po trawie w poszukiwaniu wolności.
Gdy przesunęło się na bardziej oświetlony teren,
zobaczył to wyraznie.
- Boże! - syknął. - Co to ma znaczyć... Pat! To jeden z
krabów!
- Och, nie! - poszła za jego wzrokiem. Niestety, była
to prawda. Wielki krab stał pomiędzy ciemną plamą
górskiej trawy o rosnącą nieopodal paprocią. Nagle
dołączył do niego drugi. Pózniej pojawił się trzeci.
- Skąd, u licha, one się biorą? - Zasapał ciężko ClifT.
- Przecież nie mogły odsunąć skał. Nawet one by tego
nie dokonały. A jednak, nie ma innej drogi. Jakby
wychodziły wprost z ziemi!
- To niemożliwe! - szlochała Pat, mając nadzieję, że
wbrew świadectwu własnych oczu - za chwilę obudzi
się i odkryje, iż przysnęli na trawie i to wszystko jest
jedynie koszmarnym snem. - Mówiłeś, że nie mogą
wydostać się z groty.
ClifT Davenport milczał. Nie był w stanie pogodzić
się z faktem, że te potwory są na wolności..., że są
żywe.
134
Ale to była prawda. Coraz więcej krabów pojawiło
się na przeciwległym stoku. Wydawało się, jakby
powstawały wprost z ziemi. Zebrały się razem,
tkwiły niemal w bezruchu. Czekały. Na co?
- Król krabów! - W ustach profesora zabrzmiało to
jak przekleństwo. - Widzisz tego diabła? Dwa razy
taki jak inne. Jest bardziej przebiegły niż
jakikolwiek człowiek. W jakiś sposób je stamtąd
wydostał. Jak to zrobił?
- Co teraz będzie? - szepnęła Pat Benson.
- Zobacz, dopiero co gratulowaliśmy sobie
oczyszczenia ziemi z tych potworów, a tu nagle
- jesteśmy znowu w punkcie wyjścia.
Cliff Davenport spojrzał na zegarek. W głębokim
półmroku coraz trudniej było cokolwiek zobaczyć.
Wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą.
- Grisedale będzie teraz w swoim mieszkaniu w
Londynie - jego zduszony szept łączył w sobie
wszystko, czego doświadczył w ciągu ostatnich trzech
tygodni. - Zdaje się, że będę musiał do niego
zadzwonić i powiedzieć, ażeby przyjechał jak
najszybciej. Natychmiast. Obawiam się, że wszystko
zaczyna się od nowa. Wojsko zostało usunięte dziś po
południu. Pozostało zaledwie kilka oddziałów do
oczyszczania miasta. Trzeba będzie wszystko
organizować od nowa. Przyjrzyjmy się tym
potworom. Nie
135
mogą tu przecież zostać na zawsze. Chcę zobaczyć,
dokąd pójdą.
Kraby zdawały się być całkiem zadowolone.
Siedziały, skupione razem na zboczu wzgórza. Coraz
więcej wychodziło ich z ciemności. Niektóre nawet
schowały się w swoich pancerzach. Nie spieszyły się
nigdzie.
Ciemność zasłoniła jak płaszczem obserwujących
kraby ludzi. Coraz trudniej było rozróżnić
cokolwiek, nawet te bestie, które powróciły z
zaświatów.
- Chodz - powiedział Cliff, pomagając wstać Pat. -
Lepiej pójdzmy stąd. Niedobrze byłoby zasnąć, gdy
te potwory kręcą się w pobliżu.
- Jesteś pewny, człowieku? - Grisedale, jak można
było sądzić po głosie w słuchawce, był wyczerpany
długą podróżą i faktem, że wszystkie ich wysiłki
poszły na mamę.
- Oczywiście, że jestem pewny - odparował Cliff. -
Gdybym nie był, nie zawracałbym ci głowy.
Widzieliśmy je na własne oczy.
- Ale jak wylazły?
- Nie wiem, mogę się tylko domyślać. Pod tą wielką
pieczarą, w której mieszkały, musiał być jakiś inny
tunel, prowadzący do góry. Teraz są na otwartym
polu. Jeden tylko Bóg wie, dokąd pójdą.
Obserwowaliśmy je, dopóki nie zrobi-
136
ło się ciemno. Zapewne będą musiały powrócić do
słonej wody. Może po prostu wrócą do morza i
zostawiÄ… nas w spokoju.
- Może - jęknął Grisedale - a może nie. Przyjadę z
samego rana. W międzyczasie powiadomię
Ministerstwo Spraw Wojskowych. Bóg jeden wie, co
jeszcze możemy zrobić. Jeżeli nie zrzucimy na nie
bomby atomowej, to naprawdę nie mam pomysłu. A
[ Pobierz całość w formacie PDF ]