
pobieranie * pdf * do ÂściÂągnięcia * download * ebook
Podobne
- Strona startowa
- Feehan, Christine Dark 05 Dark Challenge
- 0748621520.Edinburgh.University.Press.Christian.Philosophy.A Z.Jul.2006
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 5 Zemsta Przeklętych
- Craig Sinnott Armstrong God A Debate between a Christian and an Atheist
- Christine Feehan Mroczna Seria 12 Dark Melody
- Mary Balogh Dark Angel 07 A Christmas Br
- Elizabeth Hand Chip Crockett's Christmas Carol
- Christie Agatha Pierwsze...drugie zapnij mi obuwie
- Langan Ruth Korsarska rapsodia
- Indi Blue Cathy Cassidy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- acwpower.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wrócę tu o dziewiątej. Powiedzmy, że chcę się zabawić, oglądając operację
usuwania gniazda os. Wszak to jeden z waszych sportów!
Nie czekał na odpowiedz, tylko szybko wyszedł z ogrodu. Gdy zatrzasnął za
sobą skrzypiącą furtkę, zwolnił kroku. Jego energia przygasła, twarz przybrała
wyraz poważny i zmartwiony. Wyjął zegarek z kieszeni i sprawdził godzinę.
Wskazówki pokazywały dziesięć po ósmej.
- Ponad trzy kwadranse - mruknÄ…Å‚. - Zastanawiam siÄ™, czy nie powinienem
był poczekać.
Jeszcze bardziej zwolnił kroku, wydawało się, że za chwilę zawróci. Naszło
go niejasne przeczucie. Otrząsnął się jednak z niego i szedł dalej w kierunku wioski.
Nadal jednak był zmartwiony i kilka razy potrząsnął głową, jakby targany
wątpliwościami.
Brakowało jeszcze kilku minut do dziewiątej, kiedy znów stanął przed furtką
ogrodu Hamsona. Był spokojny, cichy wieczór. Najmniejszy wietrzyk nie poruszał
liśćmi drzew. Ta nieruchomość miała w sobie coś złowieszczego, jak cisza przed
burzÄ….
Poirot lekko przyśpieszył. Nagle zatrwożył się i stracił dotychczasową
pewność. Bał się, ale sam nie wiedział czego.
W tej chwili otworzyła się furtka i z ogrodu wyszedł Claude Langton. Na
widok Poirota wyraznie drgnÄ…Å‚.
- Och... dobry wieczór.
- Dobry wieczór, monsieur Langton. Wcześnie pan przyszedł.
Langton spojrzał zdumiony na Poirota: - Nie wiem, o czym pan mówi.
- Zdjął pan już gniazdo os?
- Prawdę mówiąc, nie.
- Ach - rzekł cicho Poirot. - Zatem nie zdjął pan gniazda. A co pan robił?
- Rozmawialiśmy trochę z Harrisonem. Teraz już naprawdę muszę uciekać,
panie Poirot. Nie miałem pojęcia, że jest pan w tej okolicy.
- Miałem tu sprawę do załatwienia.
- Aha. Harrisona znajdzie pan na tarasie. Przepraszam, że nie mogę dłużej
rozmawiać.
Poirot patrzył za oddalającym się mężczyzną. Nerwowy młodzieniec,
przystojny, ale po ustach widać, że ma słaby charakter.
- Zatem Harrison jest na tarasie - mruknÄ…Å‚ pod nosem Poirot. - Zobaczymy.
Wszedłszy do ogrodu, zobaczył Harrisona, siedzącego na krześle przy stole.
Nie ruszał się, nie odwrócił nawet głowy, kiedy Poirot stanął przy nim.
- Mon ami! Dobrze siÄ™ pan czuje? - zagadnÄ…Å‚ go detektyw.
Po dłuższej chwili Harrison odezwał się martwym głosem:
- Co pan mówił?
- Pytałem, czy dobrze się pan czuje.
- Czy dobrze? Naturalnie, że dobrze. Dlaczego miałbym się zle czuć?
- Nie czuje pan skutków ubocznych? To dobrze.
- Jakich skutków ubocznych? Po czym?
- Po sodzie do prania.
Harrison zerwał się z fotela.
- Po jakiej sodzie? O czym pan mówi?
Poirot uśmiechnął się przepraszająco.
- Ogromnie żałuję, że musiałem się do tego uciec. Włożyłem ją panu do
kieszeni.
- Do mojej kieszeni? Po co? - zdumiał się Harrison.
- Widzi pan, jednÄ… z zalet (albo wad) zawodu detektywa - zaczÄ…Å‚ Poirot
spokojnym, beznamiętnym głosem, jak nauczyciel tłumaczący coś małemu dziecku
- jest kontakt z kryminalistami. A od nich można dowiedzieć się wielu ciekawych
rzeczy. Pamiętam kieszonkowca... zająłem się jego sprawą, bo akurat zdarzyło mu
się nie popełnić tego, o co go oskarżano, i go wybroniłem. Z wdzięczności odpłacił
mi się w jedyny sposób, który przyszedł mu do głowy: nauczył mnie sekretów
swojego zawodu.
Umiem więc wyjąć co chcę z kieszeni blizniego tak, że ten się nawet nie
zorientuje. Kładę mu rękę na ramieniu, wpadam w podniecenie... i on nic nie czuje.
W ten sposób udało mi się również przełożyć sodę do prania z mojej kieszeni do
jego. Widzi pan - ciągnął zadumanym tonem Poirot - jeśli ktoś chce szybko wsypać
do szklanki truciznę, tak żeby nikt tego nie zauważył, musi trzymać ją w prawej
kieszeni marynarki. Inne miejsce nie wchodzi w grę. Wiedziałem, że tam będzie.
Wsunął rękę do kieszeni i wyjął kilka białych kryształków.
- Noszenie ich luzem jest niezwykle niebezpieczne - mruknÄ…Å‚.
Spokojnie, bez pośpiechu wyciągnął ż drugiej kieszeni fiolkę z szeroką szyjką.
Wrzucił do niej kryształki, podszedł do stołu i napełnił fiolkę wodą. Następnie
szczelnie ją zakorkował i potrząsał tak długo, aż kryształki całkiem się rozpuściły.
Harrison przyglądał się zafascynowany.
Poirot podszedł do gniazda os i odwracając głowę polał je roztworem.
Cofnął się kilka kroków i obserwował, co się będzie działo.
Nadlatujące osy usiadły na gniezdzie, zadrżały, a po chwili leżały martwe.
Te, które wyszły z gniazda, też padły nieżywe. Poirot patrzył przez chwilę, po czym
pokiwał głową i wrócił na werandę.
- Szybka śmierć - rzekł. - Bardzo szybka.
- Co pan wie? - spytał Harrison, odzyskawszy głos.
Poirot spojrzał przed siebie.
- Jak panu mówiłem, zobaczyłem nazwisko Langtona w rejestrze trucizn. Nie
powiedziałem jednak panu, że niemal zaraz potem go spotkałem. Powiedział, że
prosił go pan o kupno cyjanku potasu, bo chce pan zatruć gniazdo os. Wydało mi
się to nieco dziwne, ponieważ pamiętam. że na obiedzie, o którym pan wspominał,
opowiadał pan o zaletach benzyny i twierdził że cyjanek jest niebezpieczny i do
tego celu całkowicie niepotrzebny.
- I co?
- Wiedziałem jeszcze o czymś. Widziałem Claude'a Langtona z Molly Deane
wtedy, kiedy byli przekonani. że nikt ich nie widzi. Nie wiem, dlaczego się rozstali,
ale zdałem sobie sprawę, że nieporozumienie zostało zapomniane i panna Deane
wróciła do swego poprzedniego ukochanego. - Jeszcze czegoś byłem świadomy,
przyjacielu. Któregoś dnia zobaczyłem pana na Harley Street, wychodzącego od
lekarza. Znałem go, wiedziałem, jakie choroby leczy, i zauważyłem wyraz pańskiej
twarzy. Widziałem taki wyraz zaledwie parę razy w życiu, lecz niełatwo go
zapomnieć. To twarz człowieka skazanego na śmierć. Czy mam rację?
- Całkowitą. Dał mi dwa miesiące życia.
- Nie zauważył mnie pan, przyjacielu, bo miał pan co innego na głowie.
Jeszcze coś wtedy wyczytałem z pańskiej twarzy - to, co jak dziś mówiłem, ludzie
starają się ukryć. Widziałem nienawiść. Nie próbował pan jej ukryć, w
przekonaniu, że nikt tego nie zauważy.
- I co dalej?
- Nie mam już wiele do powiedzenia. Przyjechałem tu, przypadkowo
wpadło mi w oko jego nazwisko w rejestrze trucizn, spotkałem go i przyszedłem do
pana. Zastawiłem na pana pułapki. Pan nie przyznał się, że prosił Langtona o
kupienie cyjanku, mało tego, udawał zdziwienie. Moja wizyta zdumiała pana, ale
wkrótce postanowił ją pan wykorzystać i starał się rozdmuchać moje podejrzenia.
Od Langtona wiedziałem, że ma tu przyjść o wpół do dziewiątej. Pan powiedział,
że o dziewiątej, z nadzieją, że kiedy przyjdę, będzie już po wszystkim. Zgadłem?
- Po co pan przyszedł? - zawołał Harrison.
Poirot wyprostował się.
- Powiedziałem panu, że zajmuję się sprawą morderstwa.
- Morderstwa? Chciał pan rzec, samobójstwa.
- Nie. Miałem na myśli morderstwo - odparł głośno i wyraznie detektyw. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]